Rozmowa z Robem Krierem w Gazeta.pl

Rozmawiali: Marta Skłodowska, Jakub Wiewiórski

28-01-2008  Autor: Gazeta.pl   Źródło: Gazeta.pl Łódź   Kategoria: Wiadomości z kraju

Rob Krier, znany luksemburski architekt i urbanista, z inicjatywy Fundacji Sztuki Świata przed rokiem podjął się przekształcenia zaniedbanych terenów wokół Dworca Łódź Fabryczna i Elektrowni EC 1 w miejsce tętniące życiem, nie tylko kulturalnym. 25 stycznia o godz. 19 w Atlasie Sztuki zostanie otwarta wystawa jego rzeźb i projektów "Rob Krier dla Łodzi".

Marta Skłodowska, Jakub Wiewiórski: Kiedy można się spodziewać, że zakończy Pan prace nad planem zagospodarowania przestrzeni centrum Łodzi, a plan wejdzie w fazę realizacji?

Rob Krier: Trudno powiedzieć, bo nie mogę skończyć prac planistycznych, dopóki nie będzie jasno określone, w jaki sposób będzie przebiegała podziemna linia kolejowa. Bez tego dalsze planowanie nie ma sensu. Nie wiem, jak wiele czasu zajmie to administracji Łodzi. Zresztą faza realizacji jest zawsze bardziej skomplikowana niż samo planowanie, więc nie jestem zaskoczony, że ostatnio pojawiły się kłopoty w dogadywaniu tych spraw z miastem. A komunikacja to niezwykle ważna kwestia, bo to nie do pomyślenia, żeby drugie co do wielkości miasto w Polsce nie miało dobrego połączenia z Warszawą. Nie mówiąc już o tak małym lotnisku. Zajmuję się komponowaniem przestrzennym i konsultuję moje plany z architektem miasta Markiem Lisiakiem, który lepiej zna całą infrastrukturę. Wie, jak przebiegają trakcje, rury kanalizacyjne. Nasze wzajemne korekty przypominają ping-ponga. W Atlasie Sztuki pokazuję plan komputerowy, na którym widać, jaki to wszystko przybrało kształt.

Pierwszy raz odwiedził Pan Łódź rok temu, czy przez te trudności zmienił się Pana stosunek do miasta?

- Skądże! Tyle, że wiem o niej coraz więcej. Mam w domu plany i cały plik książek o Łodzi. To głównie pozycje turystyczne, albumy z pięknymi zdjęciami. Może nawet za pięknymi - pokazują tylko fasady budynków, drugą stronę widać dopiero kiedy idzie się kilkadziesiąt metrów dalej, spaceruje poza Piotrkowską, wchodzi się do bram. Tam zaczyna się zupełnie inny świat, a to przecież blisko 80 procent miasta. Kiedy pracowałem w Tibilisi, dostałem tylko jedną książkę o stolicy Gruzji. Była za to poruszająca, bo pokazywała wszystko. Także mniej reprezentacyjne strony miasta, które jest bardzo biedne. Nawet mój kapelusz wydawał się tam niewłaściwym nakryciem głowy, więc go zdjąłem.

Jak powinno według Pana wyglądać centrum Łodzi?

- Kiedy byłem młody, dużo jeździłem autostopem i widziałem wiele zniszczonych miast. W Mediolanie, Madrycie, Paryżu, wszędzie ta sama katastrofa urbanistyczna. Szybko rozwijające się miasta to najczęściej także gwarantowany chaos urbanistyczny. Niezależnie, czy to Zachód czy Wschód, kapitalizm czy komunizm. To zmotywowało mnie, żeby w moich studiach skupić się nad tym, jak to zmienić. Najważniejszym wyzwaniem dla mnie jest takie projektowanie, żeby wpisać się w historię miasta. Kiedy projektowałem w Bilbao, starałem się odczuwać jak Bask, a w Montpellier chciałem być jak najbardziej francuski. To samo w Holandii, w Wiedniu. Łódź też nie potrzebuje budynków, które mogłyby powstać wszędzie, jak np. budynek filharmonii. Trzeba kontynuować istniejące struktury i mieć szacunek dla tego co jest. W ten sposób odkryć unikalny język miasta. Jeśli uda mi się wykorzystać tę wyjątkową okazję i zaprojektować taką przestrzeń, łódzki układ urbanistyczny stałby się niepowtarzalny.

W nurcie Nowego Urbanizmu, którego jest Pan orędownikiem, tradycja stanowi źródło najlepszych rozwiązań. Czy w nowoczesnym mieście nie warto wykorzystywać nowszych technologii?

- Jestem krytyczny względem całej nowoczesności i staram się przekazać to także moim studentom. Nie bez przyczyny. Puryzm i hi-tech nie satysfakcjonują mnie, często to tylko utopia. Wyprodukowanie jednej fotokomórki, dzięki której można wykorzystywać energię słoneczną, kosztuje ziemię wiele zanieczyszczeń, nie da się jej nawet poddać recyklingowi. Wokół elektrowni wiatrowych zanika życie. Dlatego woleć od nich tradycyjny młyn.

Oprócz swoich projektów dla Łodzi w Atlasie Sztuki pokazuje Pan rzeźby. Podkreśla Pan często, że architektura powinna odpowiadać ludzkiej skali, tematem rzeźb także jest człowiek. Czy oprócz tej ludzkiej skali coś jeszcze je łączy?

- Rzeźby to moja odskocznia od urbanistyki. Abstrakcja w architekturze mi wystarcza. W rzeźbie opowiadam o emocjach. Człowiek może przez swoje gesty tyle wyrazić! Każda pozycja ręki coś oznacza, to osobny język. Najchętniej pracuję w glinie. Miałem wujka, który prowadził zakład ceramiczny. Kiedy byłem mały, często przychodziłem do niego i rzeźbiłem. W zasadzie te rzeczy nie różniły się od tego, co robię teraz. Nie jestem profesjonalnym rzeźbiarzem, więc nie znajdują się na rynku sztuki, nie wędrują z galerii do galerii. Pokazuję je tylko przy okazji takich wydarzeń jak wykłady. Są dla mnie ważne, bo potrzebuję ich jako niszy i poetyckiego źródła inspiracji. Moja architektura jest też bardzo romantyczna.

Czy nie marzył Pan, żeby rzeźby stały się częścią projektowanych przez Pana budynków, stały na zaprojektowanych przez Pana placach?

- Marzę o tym, żeby rzeźby były znowu zintegrowane z architekturą, tak jak można to obserwować na kamienicach tutaj w Łodzi. Na dachu budynku, w którym mieści się Galeria Atlas Sztuki, też musiały kiedyś stać.

 
 
Copyright by W-A.pl 2007, e-mail: admin@w-a.pl      W-A.pl      www.wydział-architektury.com